czwartek, 16 sierpnia 2012

Róż Miami Roller Girl, Essence

Dzień dobry, dzisiaj piszę do Was znad morza. Przyjechałam tu rano i uznałam, że czas naskrobać dla Was notkę. Zaczynam ją pisać trzeci raz, bo dwa razy cała mi się skasowała, ale jak widać- nie poddaję się! I przepraszam za kiepskie zdjęcia, ale nie jestem u siebie w domu i nie wiedziałam jak się za to zabrać, a kiedy jeszcze byłam w domu, nie miałam nawet chwili na zrobienie zdjęć.

Przybywam do Was z recenzją różu z nowej limitki Essence- Miami Roller Girl. Trafiłam na nią w Rossmannie w moim małym mieście i byłam naprawdę zdziwona. Jeszcze nigdy nie widziałam tam Essence. I co ciekawe limitka była nietknięta. Chyba miałam szczęście. Nie mogłam odejść z pustymi rękami, przecież ona na mnie czekała! Od razu wiedziałam, że wezmę właśnie ten róż, ale pomacałam wszystko dokładnie. Błyszczyki nie przypadły mi do gustu, wypróbowałam je na ręce i miały jakieś sztuczne kolory, nie podobały mi się. Cienie wyglądały na fajne, ale ja nie umiem używać cieni, więc zostawiłam je dla innych dziewczyn. Zastanawiałam się nad lakierami, miały świetne, soczyste kolory, ale niestety- brak funduszy. Pasemka jakoś mnie nie przekonały ;D

Ale wracając do różu- występuje on w jednej wersji-  01 dates on skates, ale to wystarczy, bo zawiera kolory od różu, poprzez koral, po jasny pomarańcz, czy też brzoskwinię. Dzięki temu jednym kosmetykiem możemy uzyskać różne efekty, wszystko zależy od nas samych. Ja zazwyczaj celuję pędzlem w środek, bo ten kolor najbardziej przypadł mi do gustu.
Efekt można stopniować. Małą ilością różu możemy uzyskać delikatny, naturalny rumieniec, co bardzo mi się podoba, ale jeśli chcemy mocniejszego akcentu, to da się go uzyskać nakładając większą ilość różu, jest on dobrze napigmentowany.
Jeśli chodzi o trwałość, to mogę ją już mniej więcej ocenić, ponieważ użyłam tego różu na osiemnastkę koleżanki. Bawiłam się do 4 nad ranem i kiedy wróciłam do domu, to widziałam jeszcze róż na mojej twarzy. To nie było to samo, co przed wyjściem, ale powiedzmy, że dał radę. Jeśli chodzi o trwałość, to moim zdaniem jest normalna, jak to róż.
Denerwuje mnie w nim jedna rzecz, a mianowicie fakt, że róż pyli. Nabierając go pędzlem, zostaje taki proszek na powierzchni różu, ale mogę to przeżyć, bo podoba mi się ten naturalny efekt, który daje.


Na tym zdjęciu widać proszek po nabraniu różu pędzlem:






Czy polecam? Chyba tak, lubię ten róż. Podoba mi się naturalny efekt, który daje i fakt, że w zależności od nastroju mogę użyć dowolnego koloru kupując tylko jeden kosmetyk :)

A Wam podoba się limitka Miami Roller Girl? Jakie macie odczucia? Ja myślę, że jest dość udana, chętnie przygarnęłabym wszystkie lakiery :)

sobota, 11 sierpnia 2012

Laminowanie żelatyną- włosy kręcone

Po zobaczeniu włosowej historii Miss Fashionistki i notki Anwen o laminowaniu żelatyną, musiałam to wypróbować na sobie! I nieświadomie wybrałam idealny dzień na zobaczenie jakie efekty to przynosi. 
Ale najpierw króciutko napiszę o moich włosach. Moje włosy są kręcone, ale ja jestem na etapie ciągłej walki o skręt. Jeszcze nie umiem ich układać, a i one wcale nie chcę się ułożyć, bo w przeszłości (czyli jeszcze niecały rok temu) męczyłam je codziennie prostownicą, szamponami z silikonami i SLS. Skutek złego traktowania włosów jest taki, że są one cienkie, słabe, wypadają i ja nie do końca sobie z tym radzę, chociaż próbuję i widzę efekty, jednak na pewno nie jest to jeszcze to, co chciałabym zobaczyć na mojej głowie. Ale to materiał na całkiem inną (i długą) notkę. Teraz kiedy już mniej więcej wyobrażacie sobie jakie są moje włosy, przejdę do ciekawszej części.

Wszystko zrobiłam tak jak radzi Anwen. Łyżkę żelatyny zmieszałam z dwoma łyżkami gorącej wody i wymieszałam. Po zmieszaniu nie byłam pewna, że jest to zrobione dokładnie, ponieważ widziałam jeszcze niezmieszane ziarenka żelatyny lub pęcherzyki powietrza, więc zostawiłam tę miksturę i w tym czasie umyłam głowę. Okazało się, że były to tylko pęcherzyki powietrza, więc mogłam działać dalej. Do mikstury dodałam jeszcze około łyżki maski Biovax, ale dobór maski jest podobno dowolny. Konsystencja była troszkę rzadsza, ale fajna do nakładania. Nałożyłam ją na same włosy, później czepek, ręcznik, dokładnie tak, jakby była to zwyczajna maska. Po zmyciu nie zauważyłam efektów. Włosy jak włosy, schły sobie spokojnie. Dopiero gdy wyschły zauważyłam, że są gładkie, błyszczące,  naprawdę bardzo miłe w dotyku i takie śliskie. Nie do końca wiem jak to opisać, ale efekt mi się podobał. Nie zauważyłam rozluźnienia loków, a tego trochę się bałam, układały się tak, jak zwykle. Jednak najlepsze zostało mi na koniec! Pisałam wcześniej, że wybrałam nieświadomie idealny dzień na zobaczenie efektów i faktycznie- w tym dniu wybrałam się ze znajomymi na ognisko, które trwało dość długo i podczas jego trwania padał deszcz. Drobniutki, denerwujący deszczyk, małe kropelki, które są postrachem kręconowłosych. Siedzieliśmy pod dachem, ale było naprawdę wilgotno i ja już dobrze wiedziałam co się dzieje na mojej głowie. Moje obawy potwierdzały się za każdym razem, gdy patrzyłam na moją kręconowłosą koleżankę i widziałam jak spuszyły się jej włosy. Nie przejmowałam się tym aż tak, taka 'uroda' kręconowłosych, zresztą było ciemno. I przez te parę godzin trwałam w przekonaniu, że moje włosy są spuszone i wyglądają niefajnie. Wszystko zmieniło się gdy wróciłam do domu- szok! Wyglądałam prawie tak samo jak w momencie, w którym wyszłam z domu. Nie mogłam się temu nadziwić. Zero puchu! Chociaż gdy tak dokładnie, ale to dokładnie się przyjżałam, to może faktycznie- ale nie był to puch, ani nawet puszek. Było go odrobinkę widać, ale nikt tak dokładnie się nam nie przygląda. Wygląda na to, że mam choć jeden włosowy problem z głowy. Zastanawiam się jak dlugo utrzyma się ten efekt i co ile można powtarzać ten 'zabieg'. Pod notką Anwen wypowiadały się dziewczyny, które pisały o przeproteinowaniu. Więc w najbliższej przyszłości nie planuję ponownego laminowania, bo trochę się jednak obawiam.




A to moje włosy, które puszyły się nawet przy normalnej pogodzie (podczas robienia zdjęcia brak deszczu, świecące słoneczko, czyli normalna pogoda). Wybaczcie, że zdjęcie jest tak topornie wcięte, ale inaczej nie umiałam ;D
  



A to zdjęcia po laminowaniu żelatyną:






 Niestety nie zrobiłam zdjęć po powrocie do domu, ponieważ było bardzo późno i nie chciałam obudzić rodziców, więc niestety musicie mi uwierzyć na słowo :)

Mam nadzieję, że komuś pomogłam choć troszkę. Chciałabym w szczególności podziękować Anwen i Miss Fashionistce za ten świetny sposób na puszek :)

Pozdrawiam, olowe.

piątek, 10 sierpnia 2012

Olowe się wita!

  Dzień dobry! Mam na imię Ola. Wkraczam tanecznym, choć nieśmiałym krokiem w kosmetyczny świat bloggera. Opowiem Wam krótko dlaczego tutaj jestem. Kiedy rodzina, przyjaciele i mój chłopak słyszą słowo 'paznokcie', 'kosmetyki' lub (co gorsza) 'włosy', uciekają do innego pokoju lub błyskawicznie zmieniają temat. A z kimś przecież muszę się dzielić moimi przemyśleniami, odkryciami i nierzadko obawami. Od roku te tematy często goszczą w mojej głowie, a to wszystko właśnie dzięki dziewczynom prowadzącycm kosmetycze i urodowe blogi na blogspocie. Nawet nie macie pojęcia jaka jestem Wam za to wdzięczna! Nie mówiąc już jak bardzo wdzięczne są moje włosy, paznokcie, skóra... Dotychczas liznęłam tylko odrobinkę tego ogromu wiadomości, ale mam ochotę na więcej! Właśnie dlatego tu jestem, pomimo obaw, które wciąż siedzą w mojej głowie. Od września zaczynam klasę maturalną, jednak mam nadzieję, że mimo ogromnej ilości nauki, co jakiś czas znajdę chwilkę, żeby naskrobać tu kilka słów. Nie liczę na rzeszę fanów, lecz nie kryję, że byłoby mi miło poznać kilka ciekawych osób mających podobne zainteresowania. Już przestaję zanudzać!

Pozdrawiam, olowe.